Miewam czasem nagłe ataki. Bardzo różne. Czasem dziwne. Spędzam wówczas cały dzień w kuchni śpiewając przy patelni bieszczadzkie pieśni, czasem wpadam w szał sprzątania w mym małym pokoiku, a czasem mam dzień trolla i potrafię cały dzień leżeć na kanapie nie robiąc nic. Dziś wypadło na dzień sprzątania, tzn. raczej wieczór, no 2 godziny, żeby nie przesadzać aż tak bardzo przy poniedziałku, wiadomo, jaki poniedziałek taki cały tydzień, zwłaszcza że czekam na nową komodę i część już tych "uporządkowanych" rzeczy w niej znajdzie swe miejsce, także miód malina to nadal nie jest, ale uwierzcie, było o wiele gorzej... zastanawiam się tylko czemu chciałam meble w kolorze venge skoro tak bardzo nie lubię ścierać kurzu z półek... także tego ;)
Mistrzem fotografowania chyba nigdy nie zostanę. A trzymając wcale nie lekki aparat nad głową nie jest łatwo nie trząść rękoma... dlatego też w kadr pierwszego zdjęcia wkradł się przypadkowo zupełnie czerwony kieliszek (a w nim świeczki na tort których nie mam gdzie trzymać niestety...), a już nie mam siły na zrobienie kolejnego tysiąca nie poruszonych zdjęć...
Nie da się ukryć, należę do grupy ludzi "chomikujących". A to się przyda, a to żal wyrzucić - przecież nie zajmuje aż tyle miejsca. Dlatego też perełkowe bransoletki i część korali otrzymały drugie życie, ale za to jakie życie ;)
Zaczęłam dziś kurs języka hiszpańskiego dla bezrobotnych. Zapisałam się
na niego w październiku 2011 (tak dawno temu, że zapomniałam o nim...). O wiele bardziej wolałabym kurs francuskiego, ale chyba
pup nie dysponuje specjalistami od tego języka, a szkoda. Co do Pani prowadzącej ten
hiszpański mam mieszane uczucia, jakaś taka nierozgarnięta, wątpię że
stres może tak zeżreć człowieka że ten zapomina jak alfabet po kolei
leci, ale zobaczę jak dalej będzie. może w końcu znajdę jaką pracę to
kurs mi się skończy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz