zbyt rzadko doceniam fakt, że jednak większość czasu w roku jestem zdrowa. doceniłam to dziś rano. w poniedziałek o 5:40 rano. obudziłam się po w pełni przespanej nocy, bez duszącego kaszlu i innych okołogrypowych dolegliwości, z uśmiechem na twarzy, ubrałam moje super niebieskie spodnie i pojechałam na hiszpański. jaka szkoda, że miasto o tej porze (przed 8 rano) jest tak strasznie smutne i szare. ludzie jacyś zasępieni, nikt do nikogo się nie uśmiecha, a jak się uśmiechnie to pewnie myślą, że to jakiś wariat urwał się z psychiatryka. łażą po chodnikach jak jakieś zombi, najlepiej "stadami" po 4, i to jeszcze tak by uniemożliwić innym przejście. ja chyba nie nadaję się do egzystowania wspólnie z takimi osobnikami. marzę o cichym małym domku gdzieś na końcu świata...
w zeszłym tygodniu byłam na rozmowie kwalifikacyjnej - w sprawie stażu w pewnym biurze turystycznym zajmującym się organizacją pielgrzymek. pojechałam tam, mimo bardzo złego samopoczucia, antybiotyk jeszcze nie zaczął działać, czułam się paskudnie, na zewnątrz było dość nieprzyjemnie a kierowca autobusu miał tak ustawione ogrzewanie, że myślałam że mu tam umrę na gorączkę albo coś podobnego, słowem wyzionę ducha. ale nie. ducha wyzionęłam, gdy pan skrupulatnie wypytujący mnie na tejże rozmowie zapytał mnie o moje preferencje religijne i polityczne. tak właśnie. oczywiście jako "bezpartyjna no powiedzmy ateistka" przyznałam się bez bicia jak się sprawa ma, przez co skreśliłam swoją kandydaturę na to stanowisko. bynajmniej tak zinterpretowałam wyraz twarzy pana "szefa". i jakie było moje zaskoczenie, gdy zadzwonił mi dziś telefon, a w słuchawce miła pani z tego biura, z przykrością mnie zawiadomiła, że niestety nie spełniłam wszystkich warunków zatrudnienia w biurze i nie przeszłam pozytywnie procesu rekrutacji. hurra! uznali, że nie dadzą rady mnie nawrócić. także nadal szukam sensownej pracy...
uświadomiłam sobie, całkiem przypadkiem dlaczego wczoraj miałam taki
dziwny dzień. nie miałam żadnej książki do czytania. o zgrozo! ja, ta
którą ostatnią dało się przekonać do czytania w szkole. ale wtedy był
mus, a wiadomo, jak ktoś coś każe to zazwyczaj robi się na opak. tak
więc wypożyczyłam sobie aż 3 książki - na miesiąc powinno starczyć - no i
od razu mi lepiej :)
ANO tak się rozpisuję o niczym, ale no zasadniczo, to nie jest nic. mam jakaś awersję do fotografowania, no może nie jest to zupełna awersja, ale po tym szalonym antybiotyku, który brałam na przeziębienie nadal trzęsą mi się ręce. ale postaram się jutro wrzucić kilka zdjęć - wreszcie na ścianie w kuchni pojawiła się półeczka na słoiczki z przyprawami, które co chwila przestawiane były z parapetu na tace i z powrotem. wprawdzie na parapecie nadal stoją słoiki, ale te większe przez co jest ich mniej i się szybciej je przestawia w razie nagłego zadymienia w kuchni ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz