piątek, 25 września 2015

pożegnało się lato, przywitała się jesień

a ja tak całkiem niepostrzeżenie pierwszy raz urlopuję się w domu. I już wiem, że to jest pierwszy i ostatni taki raz. Każdy urlop wykorzystywałam od deski do deski wyjazdowo, a tymczasem przeprosiłam się z rowerem, z farbami, z garnkiem nawet w kuchni się przeprosiłam i odpoczywam i leżakuję i poczytuję nieco zaległe książki i tak tydzień już minął, telefon leży odłogiem, a ja nadal nie czuję się najlepiej. Niby nigdzie się nie spieszę, niby śpię ile się da, niby potrzebowałam tego jak codziennej porcji czekolady, ale jednak to nie to. Gdzieś moja włóczykijowa dusza mnie niesie. I coraz częściej śni mi się podróż (o ile nie śnią mi się arbuzy. dużo arbuzów. w lodówce, w garnku, nawet pod prysznicem. wszędzie arbuzy <sic!>) Daleka, samotna podróż, może dookoła świata? Może czas najwyższy przeprosić się z pięciociozłotówkowym słoikiem podróżniczym? Może przez półtora roku się mądrze zapełni. A może czas najwyższy przeprosić się z jakimś kursem językowym? A może niekoniecznie? Przecież przed "wakacjami pod białym niedźwiedziem" z niczym się nie przepraszałam, a nie siedziałam tam tylko w pokoju hotelowym "bo nie umiem nic powiedzieć, na pewno się zagubię, czego oni wszyscy ode mnie chcą, a lotnisko takie wielkie i napisy takie niewyraźne?"

Czas najwyższy zacząć planować resztę swojego życia. A co ;)

Tymczasem, na pożegnanie ukochanego słonecznego i przywitanie ukochanej złotej, krótki rowerowy a jakże ;) 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz