oi szalony to był weekend. począwszy od piątkowego wesela przyjaciółki - welonu oczywiście nie złapałam ;D poprzez obowiązki służbowe - grill i ognisko w ciemnym ogrodzie dla grupy kajakarzy - nie nawrócę się mimo że śpiewali same religijne kawałki, sprzątanie ogrodu z tasakiem w ręku bo niby zgasło światło w altanie a rzeczywiście nie zgasło a że niby morderstwa w okolicy to strach był przeogromny, kończąc na koncercie kayah - ale ona ma nooooogiiiiiii....organizm mój po dwóch nieprzespanych nocach z rzędu zaczyna protestować wszelkimi bólami - pora umierać..
tęsknota we mnie siedzi jak drucik z miedzi....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz