Gdy za oknem listopad (ok, październik, który jest listopadem. zarówno pogodowo, jak i emocjonalnie jest dramat), trzeba trochę słońca tu wrzucić. a że wakacje, jak już wiadomo, były pod kołem podbiegunowym, to słońce będzie dość specyficzne ;)
|
O TAKIM WŁAŚNIE SPECYFICZNYM SŁOŃCU PISAŁAM, OKOLICE LOTNISKA, 3 W NOCY ;) |
Będzie to pierwszy taki post w historii bloga, trochę informacji
praktycznych, trochę przemyśleń, a jako że o podróżach już
pisałam, a nikt nie spędza urlopu na Spitzbergenie, to należy
się szersza relacja :)
Zasadniczym powodem wyprawy wakacyjnej było opuszczone od 1998 roku miasto Pyramiden, dawna radziecka kopalnia węgla kamiennego, która swą nazwę zawdzięcza górze o kształcie zbliżonym do piramidy, przylegającej do miasta.
|
PYRAMIDEN |
W okresie rozkwitu, w latach 80. XX wieku osadę zamieszkiwało nawet 1000 osób, ludzie samotni, rodziny z dziećmi, był basen, szkoła, przedszkole, dom kultury z salą kinową, biblioteką, salą gimnastyczną, kantyna, w której całe życie towarzyskie się odbywało, ot takie sowieckie Eldorado. Obecnie w dość okrojonym zakresie osada jest udostępniona turystom, wokół których całe życie tego miasta duchów się kręci. Zimą mieszkają tam 3-4 osoby, w sezonie może 20-30 (obsługa hotelu Tulipan, przewodnicy i robotnicy, których widać tylko w czasie ich przerw na posiłki).
|
ELEKTROWNIA |
Aby w ogóle dostać się do Pyramiden, trzeba się trochę "namęczyć" i wykosztować. Mimo, że miasto nadal pod władaniem rosyjskim pozostaje, to ceny już jak najbardziej norweskie. A jak się dostać? Samolotem do Oslo, z Oslo do Longyearbyen i dalej promem z Longyearbyen. W międzyczasie trzeba zaopatrzyć się w broń, po Longyearbyen można się bez niej poruszać, to już w Pyramiden nie da rady bez niej. Rejs w jedną stronę trwa 5 godzin, powrotny nieco krócej, wszakże tylko w jedną stronę obsługa statku (w większości są to Tajowie) serwuje obiad pod lodowcem.
|
GRILL NA STATKU |
|
ŁOSOŚ, JAK TO ŁOSOŚ, RARYTASEK, ALE MIĘSA Z WIELORYBA NIE POLECAM, NIBY MIĘSO, ALE JAKIEŚ TAKIE ZA BARDZO "PACHNĄCE" RYBĄ |
Od samego przybicia statku do portu, czuć ducha Lenina. Turystów wita Sasza, który nie lubi ludzi i uśmiecha się tylko, gdy robi mu się zdjęcia. Wsiadamy do autokaru, zawożą nas pod pomnik z ostatnią toną węgla wydobytą w kopalni (która, jak się okazuje, nie jest wcale ostatnią toną. Odkąd turyści zaczęli odwiedzać miasto, z wagonika ubywają stale grudy węgla, które są na bieżąco uzupełniane, cóż poradzić, że i nas skusiło :p).
|
SASZA |
|
PORT LEKKO SZARPNIĘTY ZĘBEM CZASU |
|
OSTATNI WAGONIK O "ZACHODZIE SŁOŃCA" |
Następnie przewodnik, oczywiście, że uzbrojony, oprowadza wycieczkę po mieście, opowiada anegdoty i całkiem ciekawą historię. Możemy jednak wejść tylko do jednego budynku, do Domu Kultury, ale na zwiedzenie jego dostajemy tylko 15 minut, a to zdecydowanie za mało!
|
LENIN WIECZNIE ŻYWY. JEST TO POŁOŻONY NAJDALEJ NA PÓŁNOC JEGO POMNIK |
|
BIBLIOTEKA |
|
SALA GIMNASTYCZNA Z BALKONEM |
|
SPRZĘTY STOJĄ JAK STAŁY |
|
JAKI JEST MIŚ KAŻDY WIDZI, TEN AKURAT PODNIEBIENIE MIAŁ POMALOWANE
CZERWONĄ FARBĄ, NO I ZĘBY MIAŁ MAŁO STRASZNE. MIŚ OCZYWIŚCIE STAŁYM
BYWALCEM MUZEUM JEST |
|
TAKŻE KAWAŁEK TAŚMY FILMOWEJ UDAŁO SIĘ "POŻYCZYĆ" |
|
LUSTRO NA SUFICIE HOLU W DOMU KULTURY |
Na koniec można jeszcze zobaczyć muzeum, znajdujące się w Hotelu Tulipan, pamiątki można kupić i napić się piwka też można. Autokar zabiera turystów z powrotem do portu. Całe zwiedzanie miasta trwa 2 godziny, chyba, że tak ja my, zorganizuje się tam nocleg, który tańszy jest, niż nocleg w "stolicy". Może nie są to super wygody, dostęp do wody ograniczony, i nie ma zasięgu, zresztą żadnego zasięgu nie ma w całym mieście (tzn, jest, w żółtym domku zupełnie na "szczycie kopalni", bo tylko tam jest się ponad górą, która uniemożliwia dotarcie fal radiowych z Longyearbyen), ale z okna niebieskiego baraku widać lodowiec, i jest to jak dotąd najpiękniejszy widok z okna, jaki miałam na wakacjach ;) można tez nocować we wspomnianym hotelu, ale jak się zwiedza opuszczone miasto, to chyba lepiej też spać w opuszczonym domku.
|
NASZ MAŁY NIEBIESKI PRZYTULNY DOMEK NA KOŃCU ŚWIATA ;) |
|
AH, AH, NAJPIĘKNIEJSZY WAKACYJNY WIDOK Z OKNA ;) |
Zwiedzanie miasta na własną rękę jest o wiele efektywniejsze, można spokojnie wszędzie zajrzeć, mimo posiadania broni, strach trochę był, przecież niedźwiedź może się z każdej strony zaczaić, a wtedy już chyba nie byłoby ratunku dla nas (sic!). Na szczęście udało się nie spotkać żadnego dzikiego zwierza, pomijając wszechobecne mewy i ślady reniferów, no i ślady chyba lisków. Kolejnego dnia udaje nam się podłączyć do dwóch wycieczek, dzięki czemu, możemy ponownie wejść do domu kultury i jeszcze raz, o wiele dokładniej go zwiedzić, zaglądamy także do kantyny.
|
KUCHNIA W KANTYNIE |
|
HOTEL TULIPAN |
|
PO TAKICH CHODNIKACH CHODZI SIĘ PO OSADZIE, OCZYWIŚCIE MOŻNA IŚĆ
NORMALNĄ, GRUNTOWĄ DROGĄ, ALE PO CO? ŻÓŁTAWY BUDYNEK NA PIERWSZYM PLANIE
SZCZEGÓLNIE UPODOBAŁY SOBIE MEWY. OBLEGŁY KAŻDE OKNO! |
|
"ŻÓŁTA KAFEJKA INTERNETOWA NA WZGÓRZU" |
Niestety okazuje się, że obie grupy zwiedzały jeszcze basen, ale na to już nie zdążyliśmy, chyba od humoru przewodnika zależy gdzie wpuści turystów. Po dwóch dniach w pełnym słońcu i iście polskiej "marcowej" pogodzie w lipcu, wysmagani wiatrem opalamy nosy i wracamy promem do Longyearbyen. Niedaleko portu udaje się dostrzec białe wieloryby, które znane są z tego, że słabo pozują do zdjęć.
|
PRZYBIJAMY DO PORTU |
Po maleńkim odpoczynku wspinamy się do opuszczonej kopalni Nybyen i dopiero tam zaczynam odczuwać, że Svalbard węglem stoi, bo umorusana jestem cała.
|
Z TEJ PERSPEKTYWY WCALE NIE WYDAJE SIĘ, ŻE KOPALNIA JEST TAK WYSOKO, ALE
JAK SIĘ POMYŚLI, ŻE OWA "GÓRKA" PRAWIE 1000 M N.P.M MA, A POZIOM MORZA
MA SIĘ ZA PLECAMI, TO JUŻ SIĘ SŁABO ZACZYNA ROBIĆ, ZWŁASZCZA, ŻE WEJŚCIE
ZASADNICZO "PIONOWE" JEST |
|
KOPALNIA NYBYEN, A W DOLE LONGYEARBYEN |
Kolejnego dnia dalej wczuwamy się w arktyczny klimat na "osobistej" motorówce podziwiając Grumant, kolejną opuszczoną osadę u wybrzeża fiordu, a także pingwiny arktyczne i maskonury (i stamtąd są fotografie, ale że nieco bujało na motorówce, wszystkie są rozmazane). Przechadzamy się także po arktycznym uniwersytecie, gdzie można spokojnie obejrzeć sale wykładowe, a także całkiem osobliwe toalety (jakby było na świecie wspaniale, gdyby wszędzie takie toalety "publiczne" były), odwiedzamy hodowlę psów zaprzęgowych, spotykamy kaczki edredonowe, wydrzyki, renifery spacerujące po mieście niczym łosie z "Przystanku Alaska". Nie starcza nam już niestety czasu na rejs do trzeciej osady górniczej na Spitzbergenie. Rejs do Barentsburga zajmuje także cały dzień, na co chyba siły już nam nie starcza, zwłaszcza, że w perspektywie mamy prawie 24-godzinną podróż powrotną do domu. Z tego też powodu rezygnujemy z trekingu na jedną z wszechobecnych gór, tudzież z trekingu na lodowiec.
|
BERNIKLE BIAŁOLICE Z MŁODYMI. ICH "PUCH" WYKORZYSTUJE SIĘ DO OCIEPLANIA KURTEK. SPRAWDZONE, NAPRAWDĘ GRZEJE :) |
|
UNIWERSYTET |
|
TAK WYGLĄDA WEWNĄTRZ, 4 PIĘTRA, MÓWIĄCA WINDA, WSZYSTKO PACHNIE DREWNEM, CÓŻ NORWESKI KUNSZT. (TYLKO STUDENT TO Z POLSKI :P) |
|
UNIWERSYTECKA TOALETA ;D |
Czy wrócimy? Ja bardzo chętnie, bo warto. Czy za rok? Nie wiadomo, tyle jeszcze jest miejsc ciekawych, opuszczonych, pełnych mchu do obejrzenia, że trzeba mądrze wszystko zaplanować ;)