Przez ostanie parę miesięcy, no, pół roku, oswajałam się z myślą, że zegar tyka, tik tak tik tak. Oswajałam się z myślą, że wielkimi krokami zbliża się godzina zero. TRZY ZERO. 30. Blady strach wkradał się na me lico, nic nie dało pudrowanie policzków na róż, blady strach codziennie rano pokrywał mą twarz po przebudzeniu, gdy zerkałam na datę. tik tak tik tak tik tak gdzieś tam z tyłu głowy. w lustrze wypatrywałam zmarszczek, siwych włosów, garba albo czegokolwiek, co utwierdzi mnie w przekonaniu, że nadchodzi nowe. Niczego takiego nie odkryłam. Obudziłam się wcześnie rano w dniu wybicia godziny TRZY ZERO. Uuuuu! Ale nie wydarzyło się kompletnie nic, słońce wzeszło tak, jak powinno, żadnego znaku, żadnej dodatkowej zmarszczki. Świat po godzinie zero wygląda całkiem zwyczajnie. Kolejna podróż zaplanowana, kolejne zdjęcia wywołane, mapka zdrapka coraz bardziej kolorowa, ekspansja na inne kontynenty kusi coraz bardziej, zawsze mogę zdjęcia wieszać na suficie, a jak zabraknie miejsca na magnesy na lodówce to i na to coś poradzę, wszak Mech Włóczykij to kreatywną bestią jest ;)